Przejdź do treści głównej

Refleksje o minimalizmie

Wnętrze garderoby pełnej ubrań

You don't need more clothes, you need more ideas

Allison Bornstein

Już od dłuższego czasu używam aplikacji Indyx do uporządkowania mojej garderoby i zapisywania pomysłów na outfity, o czym zresztą pisałam w jednym z moich artykułów. Dziś wracam z pewną refleksją na temat moich ubrań i nie tylko. Temat tym bardziej, myślę, ważny, że zbliżają się święta – a więc i prezenty, a jak prezenty, to jeszcze więcej rzeczy w naszych domach i szafach. Trzeba się przecież jakoś ubrać na tę wyjątkową okazję, prawda?

No właśnie – wydaje mi się, że niekoniecznie. W sensie: ładnie i tak, żeby czuć się w tym dobrze – oczywiście. Ale niekoniecznie przez kupowanie kolejnych rzeczy. Bardzo podoba mi się sformułowanie “shop in your own closet”, czyli zrób zakupy we własnej szafie. I to zamierzam w tym roku (w sumie, jak i w poprzednich) zrobić. Znaleźć coś ładnego, wygodnego, w czym będę się czuła jak milion dolarów – we własnej szafie.

Liczby, które mówią same za siebie

Chciałabym teraz wrócić do samej myśli posiadania rzeczy, bo im dłużej obserwuję siebie i otoczenie, tym bardziej jestem zaniepokojona. Przykładem będzie moja własna szafa. Już jakiś czas temu katalogowałam wszystkie ubrania, dodatki, biżuterię i buty w aplikacji Indyx. Na dzień dzisiejszy w szafie mam 207 elementów. Z czego 126 to ubrania, a reszta – czyli 81 – to różnego rodzaju dodatki, biżuteria czy buty.

Niby wydaje się, że 126 elementów to wcale nie jest aż tak dużo. Ja jednak stwierdzam, że jest to znacznie za dużo, i zaraz wytłumaczę dlaczego.

Kiedy szafa pęka w szwach

Po pierwsze: posiadam w domu standardową szafę – taką, która ma dwoje drzwi. Jedne otwierają się w lewo, a drugie w prawo. Jest ona pełna ciuchów, w połowie moich, a w połowie mojego męża. Dodatkowo każdy z nas posiada dodatkową szufladę i jedną dodatkową półkę na ubrania. Moim zdaniem jest to w zupełności wystarczająca ilość miejsca, ale i tak moja część pęka w szwach. Moje ubrania – zwłaszcza zimą, ze względu na to, że swetry są znacznie grubsze od letnich t-shirtów – nie mieszczą się w tej zaplanowanej przestrzeni.

Po drugie: część z moich ubrań, sezonowo niepasujących, pozostaje schowana w odpowiednich organizerach pod łóżkiem. Nie dlatego, żeby zostawić tylko to, czego używam, ale dlatego, że nie ma na nie miejsca w szafie. Efekt ten sam, ale powód zupełnie inny. I ja wolałabym, żeby jednak był to mój wybór, a nie konieczność.

753 możliwości – i ich liczba wciąż rośnie

Po trzecie: w obecnej sytuacji mam w aplikacji Indyx stworzonych już 753 propozycji outfitów i nie wyczerpałam jeszcze wszystkich możliwości, które przychodzą mi do głowy. 753 możliwości. W części z nich chodzę chętnie, a części jeszcze nie założyłam. Zakładając nawet, że każdego dnia ubierałabym jedną z tych propozycji, to nie jestem w stanie w ciągu roku wszystkich tych możliwości wykorzystać.

Tu właśnie zaczyna pojawiać się mój narastający niepokój. Bo z tego wynika, że są w mojej szafie rzeczy, których na pewno nie założę w ciągu roku. A patrząc też z perspektywy, że mam swoich faworytów, to w tych mniej lubianych rzeczach na pewno nie wyjdę. Pojawia się więc pytanie: czy w takim razie potrzebuję aż tyle ubrań w swojej szafie, skoro części z nich nie założę nawet raz w ciągu roku?

Podsumowanie z aplikacji, które rozwaliło mi głowę

Zbliża się koniec roku i, tak jak w poprzednim, tak i w tym roku aplikacja Indyx przygotowała dla swoich użytkowników podsumowanie dotyczące ich szafy – obrazujące, co działo się w niej w ciągu roku. I tak z tego podsumowania wychodzi, że założyłam 71% rzeczy, które mam w swojej szafie, co jest moim zdaniem dobrym wynikiem, bo oznacza, że założyłam ponad połowę swojej szafy, gdzie średnia w aplikacji to 42%.

Jednak według obliczeń z moich ubrań w szafie można wygenerować 34 710 kombinacji ubraniowych! Czyli zakładając każdego dnia coś innego, wszystkie te kombinacje zużytkowałabym po… 95 latach!

Przecież ja nie przeżyję jeszcze 95 lat! To rozwala mi głowę! I ja wiem, że pewnie nie wszystkie z tych kombinacji mają sens – bo pewnie zdarzy się tak, że ten sweterek nie będzie pasował do tych spodni czy spódnicy – ale sam fakt tego, że zajęłoby mi to 95 lat, jest wstrząsający. W tym roku założyłam niespełna 0,7% z wszystkich możliwych kombinacji.

Czy to nie jest szalone? Ja, osoba, która uważa się za dość “minimalistyczną”, jeżeli chodzi o ilość ubrań w szafie, nie dożyję ubrania wszystkich możliwych kombinacji z mojej szafy. Przecież to znaczy, że prawie na 100% nie potrzebuje niczego więcej w mojej szafie.

Znudzenie zamiast zużycia

To nie jest tak, że nie mam w czym chodzić. To jest tak, że pewne rzeczy mi się znudziły – nawet nie zużyły, tylko znudziły. Czy to nie jest obraz pewnego rodzaju luksusu, a może nawet jakiegoś takiego niedoceniania tego, co się ma?

A świat wokół nas zachęca do tego, by kupować więcej, modniej, częściej. I nie będę ukrywać, że co jakiś czas sama ulegam tego typu retoryce i kupię coś w sklepie, bo wydaje mi się, że to jest coś, czego bardzo potrzebuję, że tego właśnie mi brakuje, że jak już będę to miała, to będę szczęśliwa.

Nie będę. Jak już to, przez chwilę – zanim przyzwyczaję się do kolejnego bibelotu w mojej przestrzeni. A za jakiś czas stwierdzę, że żyję w chaosie i że trzeba odgracić przestrzeń. A przecież nikt mi jej nie zagracił – to ja, trochę na autopilocie, sama doprowadziłam do takiej sytuacji.

Więc uważam, że 207 rzeczy w szafie to jest dużo. I teraz moja w tym głowa, by z jednej strony zająć się swoją szafą tak, by mimo wszystko zmniejszyć ilość posiadanych rzeczy, a z drugiej strony – by zadbać o odpowiedzialne przekazanie/pozbycie się rzeczy, którymi zagraciłam sobie swoją przestrzeń bezmyślną konsumpcją.

Jaki z tego morał?

Zastanawiam się, jaki z tej historii jest morał. I nie wiem, bo nie mam złotej rady, co z tym zrobić. A słowa “świadomie dokonujmy zakupów” są takie płytkie i wyświechtane.

Ale mimo wszystko mam nadzieję, że to, co tu napisałam, zachęci Cię, moja droga osobo czytająca te wypociny, do pewnego rodzaju refleksji nad tym, ile jest nam potrzebne do życia. A myślę, że znacznie mniej, niż nam się wydaje.